Twórcy pewnego podcastu dokopali się do materiału Szymona Hołowni sprzed ponad dwudziestu lat, w którym opowiedział o randkach z pewną amerykańską aktorką. Jak wyglądała ta przygoda?
Szymon Hołownia zaczynał swoją karierę jako dziennikarz w największych dziennikach w kraju, takich jak: Gazeta Wyborcza, Wprost czy Newsweek Polska. Z czasem zapragnął spróbować swoich sił w telewizji, co okazało się świetnym wyborem. Widzowie pokochali jego duet z Marcinem Prokopem w programie Mam talent! Po wielu latach podjął decyzję o zakończeniu kariery w mediach na rzecz polityki. Od dwóch miesięcy obejmuje stanowisko marszałka Sejmu.
Epizod Hołowni ze znaną aktorką
Jak odkryli autorzy programu Podcastex – podcast o latach 90. i 00., Szymon Hołownia dwadzieścia lat temu nie próżnował. Podcasterzy znaleźli jego stary felieton z 2003 roku na łamach magazynu Newsweek, w którym opowiedział o randkowaniu z pewną amerykańską aktorką z popularnego serialu.
Wiem, co to jest współczesna wersja tańca godowego. Nie dość, że pochłania niebywałe środki, to jeszcze nakręca spiralę obłędu. Znam jego pierwsze objawy – moment w kwiaciarni, gdy dochodzisz do wniosku, że od setki róż lepszych jest 200 róż. I choć znam wielu lepszych ode mnie zawodników, i tak nie jest mi łatwo przyznać się do tego, że w najgorszych okresach zadłużeń moje rachunki za kwiaty sięgały 2 tysięcy złotych miesięcznie – pisał.
Polityk wyznał, że wydawał wówczas fortunę zarówno na prezenty dla ukochanej, jak i na randki.
Pocieszałem się, że Richard Gere w Pretty Woman wydawał więcej. W grę wchodziły też złote precjoza kilka razy w roku (około 1000 zł) i takie drobiazgi jak kolacje (do kilkuset złotych miesięcznie), bilety do kina (to naprawdę grosze), a w skrajnych przypadkach bilety lotnicze i hotele, jeśli na randkę umawiałem się z kimś przez internet. a internet też kosztuje. Na zachodnich stronach randkowych możliwość odpisania wybrance kosztuje zwykle około 25 dolarów. Parę listów w miesiącu to następne kilkaset złotych – wspominał.
W końcu dziennikarz doszedł do wniosku, że musi się opamiętać. Przyczynił się do tego…klasztor.
Momentem opamiętania był zabawny epizod z udziałem intensywnie adorowanej przez mnie aktorki jednego z popularnych amerykańskich seriali. Kilka dni po tym, jak dowiedziała się, że zatrzasnęły się za mną drzwi klasztoru, przyleciała do Polski wynajętym samolotem, a następnie woziła mnie przez kilka godzin po Poznaniu, próbując wymusić zmianę decyzji.
Cała historia zakończyła się płaczem dziewczyny, ale niedługo potem ułożyła sobie życie z nową miłością.
Gdy otwierałem furtkę, czułem się, jakbym wracał z planu, ale zamiast oklasków bracia powitali mnie zdrowym chichotem. Poczułem grunt pod nogami. Dla mnie wtedy właśnie filmowy schemat się skończył – dla niej jak widać nie. Odleciała z płaczem, co nie przeszkodziło jej kilka miesięcy później zostać żoną innej, równie miłej dziewczyny – zakończył historię.
Spodziewaliście się takiej opowieści po Hołowni?